Tytuł zbiorku podkreśla dramatyczny charakter poszukiwań i nasuwa myśl o walce z nadmiarem masek, gotowych sposobów ekspresji czy wreszcie szeregiem skostniałych konwencji.
Nawet w sytuacjach ekstremalnych bohater Grabowskiego nie potrafi określić, czy zawładnęło nim paraliżujące poczucie lęku, czy podniecenie wywołane chęcią pokonywania zagrożeń. [...] Bezustannie dręczą go wątpliwości na ile jest podmiotem własnych działań, współtwórcą świata, w którym przyszło mu żyć, a na ile marionetką poruszaną przez nieznaną siłę.
Bardzo często tłem wierszy Grabowskiego jest przyroda. Nadanie elementom natury cech ludzkich doskonale obrazuje dramatyzm wewnętrznych zmagań bohatera. W poezji krakowskiego poety "woda kusi szeptem", "zieleń łasi się do człowieka", "łąki siwieją", sklepienie niebieskie przypomina czaszkę, a wyschnięte kałuże są niczym blizny.
Grabowski to poeta świadomy własnego warsztatu, a także możliwości, jak i ograniczeń kryjących się w języku poetyckim [...] poeta sięga do tradycyjnych form sielanki, hymnu czy listu poetyckiego. Z kolei odwoływanie się do tradycji barokowej pozwala odsłonić w nieregularnym kształcie wiersza nękający poetę niepokój i ukazać silną potrzebę wyższego, nadprzyrodzonego układu odniesień.
Trudno wyznaczyć Grabowskiemu odpowiednie miejsce na mapie współczesnej poezji. Dialog z tradycją literacką i poszukiwanie w świecie pierwiastka duchowego skłania, by łączyć nazwisko autora "Pojedynku" z klasycyzmem. A jednak tym, co odróżnia Grabowskiego od klasycystów, jest jego krytyczny stosunek do dziedzictwa kultury, polegający na uważnym śledzeniu kryzysu związanych z nią wartości.
Dlaczego poeta nazywa wiersz aktem odwagi? Otóż wydaje się, że chodzi tu o odważne, w pełni świadome i odpowiedzialne stawianie czoła (w pojedynkę) temu, o czym była mowa powyżej - i wszystkiemu innemu, z czym przyjdzie mu (nam) się jeszcze mierzyć (stawać do pojedynku) w przyszłości - pozbawiając przy tym rozum (bywający przyczyną krótkowzroczności) roli jedynej i ostatecznej instancji i szukając (znów) drogi pośredniej, tej najbardziej optymalnej (gwarantującej równowagę), miedzy nim a wiarą.
Powtórzmy, zatem jedno z postawionych na początku pytań: czy wzniosłość w tej lekkości? Bez wątpienia, jest. I w tym, między innymi, przejawia się nieprzeciętny talent autora.
... ten pisarz nie stał się pieszczochem mediów wzorem innych kolegów po piórze, wywodzących się ze środowiska niegdyś krakowskiego, a teraz już warszawskiego "brulionu".
Poezja Grabowskiego jest niespokojnie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) aktywna. Nie buduje szańców, na których ma się rozegrać bitwa w obronie porządku kultury i integralności ludzkiej jednostki. Jest raczej mieczem wymierzonym w serce chaosu, czymkolwiek on jest (bałaganem cywilizacyjnym, przesiąkniętą erozją duchowości postacią współczesności), ale też ostrzem broniącym przed destrukcyjną anonimowością.
To wewnętrzna walka, by odnaleźć formę (formułę) niepowtarzalnej do pewnego stopnia ekspresji, adekwatna dla jednocześnie nikłej i przemijającej pojedyńczości. To wreszcie bój o nawiązanie dialogu z Tobą czytającym [...] Jeśli więc dostrzegać w lirykach Grabowskiego sznyt "klasyczności", to wypada przyznać, że jest tam odprysk heroiczności.
Najpoważniejszy z wymiarów kondycji ludzkiej jest jednoznaczny - nakreśla go porządek wertykalny, którego poezja pozostaje jedynie szamoczącym się z sobą samym zapisem.
Jednak finalny (i mam wrażenie, że najistotniejszy) projekt tej twórczości jest metafizyczny.
Miasto mieści się w miejscu, gdzie miast sto by mogło
zmieścić się w każdą inną miejscowość; to godło
można by przecież zamienić na inne – i już
całkiem gdzie indziej leżałby ten kurz.
Ta fraza mnie przemaka, jak suchego deszcz,
za nią wlecze się grypa (za mną cudzy pies,
który chciałby być moim). Ale nie dam się.
Ten obraz mnie zanika, jestem prawie cały
żołądkiem wieloryba; gubię się w mandali
cudzego horyzontu. Ale znajdą mnie.
Tylko okno i za oknem: dwie realne wrony
opuszczają mnie na zawsze. Czyżby z tamtej strony
usłyszały wołanie? Więc warto się wznieść?
Opuścić krawędź dachu? Pozwolić się nieść
Zanim roztrwoni śnieg opłatki na ślepe, sine kamienice,
zanim przykryje szyld: PRYWATNY ZAKŁAD, ŚWIECE, ZNICZE,
WIEŃCE, WIĄZANIKI, DO WYNAJĘCIA LIMUZYNA, zanim pozmienia
w obce wszystkie nasze miejsca (bo na rzecz istnienia
wyrzekną się trwania, odejdą by pomóc nam zostać
tu, gdzie się kończy wydeptana decyzjami ścieżka – najprostsza,
najkrótsza, że chyba jedyna), zanim więc się stanie
ten niebyt, mam ochotę się zakraść, minąć straże swetra,
na te piersi rozgrzane...
Cóż, zachcianka śmieszna.
Tej nocy był nów;
pociemniały cienie
gór.
Skrzyły głosy ptaków,
w sieć lęków wpadały
domysły.
Nie usnąłem. Porzuciłem namiot
wyobraźni i pod nagim niebem
zdejmowałem z ciała pamięć,
strach i pożądanie.
Teraz byliśmy podobni
jak dwa rąbki rany.
Dalej nie pamiętam. Zdaliśmy się chyba
na działanie rytmu,
który to wypełniał, to pustoszył
płuca, płuca.
Obudziły nas o świcie: mleczna mgła i rosa,
i radosne sygnaturki schodzącego stada.
Góry pochylały się nad nami
jak konsylium zatroskanych
serafinów.
Niewypowiedziane jest imię ciszy.
A przecież jakkolwiek zawołasz –
zjawi się natychmiast.
*
Jednym ziarnem
wyciągasz z ziemi:
drzewo i szelest i ptaki –
piękno, pokorę i wdzięczność.
*
Ciężka ale prosta jest droga przez pustynię.
Każda przeszkoda kusi
celem.
*
Zabieram drodze moje ślady,
oddaję jej każdy krok.
Żadne miejsce nie więzi mi stopy,
każdą chwilę wypełnię i opuszczę.
*
O, Panie, jak liczni są wrogowie Twoi,
jak wielu powstaje przeciwko mnie.
Ale ja jestem tylko
tarczą cienką jak skóra
na policzku.
*
Dzień dniowi o tym opowiada i noc nocy
podaje wieść. Zasłuchani prorocy
intonują pieśń.
Bez mowy i bez wyrazu, nie słychać głosu
ich. Daj mi rozpoznać motyw losu,
który w tym hymnie drży
*
Jak woda wylana Jesteś,
bez brzegów, co nadają kształt,
a tafla jej dotyka dna –
więc ani utonąć nie mogę
ani rozpłynąć się
w Tobie.
*
Oto źródło –
objawiło się wodą,
usta pragnieniem.
Płynąć i pić.
*
Kiedy przestaną mnie widzieć, będę
fotograficzną chwilą – przechodniem.
Przeszły i przyszły.
*
Unieś mnie skrzydlata chwilo
pomiędzy ciosem a raną.
Nie zrywa wszak nurtu strumienia
garść zaczerpniętej wody.
*
Dlaczego w tak kruchych ścianach
umieściłeś dom,
a nie zimną celę,
z której chciałbym uciec.
When you have nothing more to say, just drive...
(Seamus Heaney)
Nic nie można powiedzieć. Nie wolno? A morze
podsuwa puste metrum. Więc milczeć? Rozmowę
miękkiej substancji z twardą formą
stara
się wtłoczyć w rytm dociekań
fala. Może
jeszcze zaczekaj, nie-
cierpliwość jakoś zniesiesz, ciężar
pierwszego wersu gdzieś doniesiesz. Pierwsza
kropla nasyci pierwsze ziarno
piasku wilgocią, sens
rozsypaną plażę zmieni w błoto;
znowu zbudujesz zamek, ślad
się wypełni wodą jak
nieistotny kształt – bezkształtną istotą.