STUDNIA
(mikrodramat naisany na zamówienie festiwalu „Mittelfest”,
wystawiony po włosku w Cividale del Friuli, w 2001)
Czas? Dzisiaj, tuż przed zachodem słońca. Jest gorąco, nawet duszno. Miejsce? Tutaj, pusty plac (może to niedziela?) wokół studni w miasteczku Cividale dell Friulli, na północy Włoch. Ale nazwy miasta nie wymienia się w rozmowie, więc może chodzi o inne włoskie miasto? Można by wtedy zamiast o Longobardach wspomnieć o Etruskach albo o Normanach. Przecież historia to tylko narracje...
ON? Jest w wieku męskim, bardzo przystojny, typ śródziemnomorski. Ma na sobie smoking, białą koszulę, rozpiętą może nieco za nisko, i muszkę, oczywiście rozwiązaną. Siedzi na drewnianej pokrywie studni, z nogami pod brodą, z głową opuszczoną. Z daleka przypominałby chyba ptaka, który właśnie sfrunął i przysiadł. Jest bosy, jego buty, ze skarpetkami w środku, stoją równo na ziemi przed studnią. Tak to się zaczyna...
ONA? Młoda, byłaby bardzo atrakcyjna, gdyby zadbała o siebie. Okulary słoneczne nad czołem, biały T-shirt, ale spódniczka w kwiaty, krótka i zwiewna, na nogach niestety sandały, za to paznokcie pomalowane na czerwono. Schodzi po schodach, albo wyłania się z uliczki...
ONA: Przepraszam!
ON: (milczy)
ONA: Przepraszam, czy mogę...
ON: Nie.
ONA: Przepraszam. Chciałam tylko zapytać... Podobno jest tu gdzieś studnia.
ON: Nie ma.
ONA: W przewodniku napisali, że na placu...
ON: Nie trzeba wierzyć książkom.
ONA: Myśli pan, że jakaś pomyłka?
ON: Kłamstwo. Wszystkie kłamią.
ONA: (nieco zaskoczona tym atakiem; ze zmieszania ratuje się zauważając jego buty,
bose stopy i wieczorowy strój, które dopiero teraz zwracają jej uwagę) Czy coś
się panu stało?
ON: Bankructwo.
ONA: O! (raczej zdziwienie niż żal, pomieszane z niejaką radością) Nigdy jeszcze nie
widziałam takiej sceny... (i zrozumiawszy niezręczność) Dużo?
ON: Wszystko.
ONA: Cóż, są ważniejsze rzeczy niż...
ON: Filozofia, prawo, teologia, nawet estetyka... Wszystko (pstryka placami) w
gruzy!
ONA: Ach to! Myślałam, że chodzi o pieniądze.
ON: Pieniądze? Płacą mi za to żebym ich oszukiwał.
ONA: To niech pan mówi prawdę.
ON: (śmieje się, zaśmiewa, opętańczo) Skąd ty się wzięłaś?
ONA: Z Krakowa.
ON: Uczą was tam takich archaicznych słów?
ONA: (z tą uroczą słowiańską powagą) Uczą! (Chwila milczenia, może trochę
zawstydzenia w obecności tego, który wprawdzie nie przestaje się uśmiechać,
ale teraz patrzy na nią z zainteresowaniem. Zakłopotanie przeradza się w końcu
w nieśmiały atak...) A archeologia?
ON: Co, „archeologia”?
ONA: No, czy też ? (strzela palcami, ale bez wdzięku) Studiuję archeologię
śródziemnomorską... (nie robi wrażenia?) i konserwację dzieł sztuki. Piszę
pracę o kamieniach. Chodzi o zachowane fragmenty...
ON: Studentka? No, to co się pytasz? Powinnaś od razu poznać. (wskazuje to, na czym
siedzi)
ONA: Poznałam. Fundament wygląda na czternasty wiek, typowa obróbka.
Ale wyżej uzupełnienia późniejsze. (ogląda z uwagą) Tu na szczycie
chyba dziewiętnasty... To w ogóle wygląda jak studnia.
ON: No to znalazłaś. I co w niej takiego ciekawego?
ONA: (przygląda się... jemu) W przewodniku napisali, że tu nie warto dłużej się
zatrzymywać.
ON: To po co jej szukałaś?
ONA: Chciałam... Chciałam się napić.
ON: Kupić ci colę?
ONA: Lubię wodę. Taką ze studni. Ma najlepszy smak.
ON: Woda nie ma smaku.
ONA: (zaskoczona) Wszystko ma swój smak.
ON: Jaki? Coca -cola, Fanta, Sprite - wiadomo. Ale woda? Nie ma żadnego.
ONA: Nie ma smaku?
ON: Nie piłaś nigdy wody?
ONA: Piłam, oczywiście.
ON: No to powinnaś wiedzieć.
ONA: Wiem.
ON: I co?
ONA: (próbuje sobie przypomnieć) Czasem jest... bardzo dobra. Taka z górskiego
strumienia. A najlepsza ze źródła. U nas tylko w górach jest taka woda,
wysoko, zanim dotrze do ludzi.
ON: Ale jaka? Jaka ona jest?
ONA: Noo... Czysta.
ON: Chodzi o smak, rozumiesz? Jaki to smak?
ONA: Smak? Jest dobra. Smakuje tak, jak powinna.
ON: Więc nie ma smaku. Sama widzisz.
ONA: Jak to, nie ma?! To skąd bym wiedziała, czy jest dobra, czy pełna tych - jak to
się mówi? „zanieczyszczeń”? To się od razu czuje.
ON: (jakby do siebie) Czujesz tylko brud. Kwaśną siarkę albo cierpki chlor, albo sól...
Czysta woda, na prawdę czysta, nie ma smaku.
ONA: To znaczy, że gdyby się napić...
ON: (teraz już do niej) Tak, nie rozpoznałabyś jej. Nie wiedziałabyś, że pijesz.
(Pauza)
ONA: Mogę spróbować?
ON: Czego?
ONA: Z tej studni.
(Pauza)
ON: To wyschnięta studnia.
ONA: Zupełnie?
ON: Jest bardzo stara... (zaczyna opowiadać; chyba po to, aby zrobić na niej
wrażenie) Podobno była tu kiedyś celtycka osada. Pewnie wtedy ją wykopali.
Ponad dwa tysiące lat temu.
ONA: Nic nie zostało? Nawet na dnie?
ON: Błoto. I kilka rzymskich mieczy. Wszystkie połamane.
ONA: „Błoto”? Co to znaczy?
ON: To znaczy, że srali do niej legioniści. Oczywiście, dopiero kiedy mieli wracać do
Rzymu. Przedtem starannie obudowali ją murem - niezbyt wysokim - żeby
człowiek mógł położyć głowę (pokazuje, jeśli trzeba, klęka) i... ciach! Pewnie
krzyczeli za tą głową „Pij!”, kiedy usłyszeli plusk. A przy tym mogli strącić
trochę wina na ofiarę.
ONA: Skąd wiesz, że tak było?
ON: (przeczuwa jej fascynację) Potem przyszli Longobardzi. Pili z tej studni. Woda
musiała być jeszcze całkiem dobra. Tak im smakowała, że na chwilę założyli tu
nawet stolicę królestwa. A potem sam Napoleon. Zatrzymał się tutaj w drodze do
Rzymu, pewnie dla napojenia koni. W nocy cesarz przyszedł na ten plac, kazał
gwardzistom odwrócić się od ognisk, wdrapał się na murek (pokazuje) i psssy...
(naśladuje sikanie).
ONA: Skąd wiesz?
(Pauza, on zeskakuje, podchodzi do niej.)
ON: Byłem tam z nimi.
ONA: Byłeś? Jak to możliwe?
ON: (już blisko niej) Czy ty na prawdę nie wiesz, kim jestem?
ONA: Wyglądasz jak... jakbyś uciekł z jakiegoś przyjęcia.
ON: Nie patrz na to (wskazując na ubranie). Przyjrzyj mi się uważnie... Poznajesz?
ONA: Jesteś... aktorem? O Matko! Na pewno jesteś tym... Tylko nie mogę sobie
przypomnieć. Gdzie ja cię mogłam widzieć? Jakiś włoski film...
ON: A który lubisz najbardziej?
ONA: „Dolce vita”.
ON: Jestem Mastroiani.
ONA: O Matko!
ON: Marcello Mastroiani - zgadłaś!
ONA: O Matko!... Ale on przecież umarł.
ON: Właśnie! Gdybym żył, nie mógłbym ci opowiadać, co się zdarzyło dwa tysiące
lat temu.
ONA: O Matko! To ty jesteś... duchem?
ON: No, nareszcie do ciebie dotarło. Teraz właściwie powinnaś się do mnie zwracać
„San Marcello”, chociaż ten wasz papież jeszcze...
ONA: Ale...
ON: O co chodzi?
ONA: Ty nie jesteś podobny.
ON: Do kogo?
ONA: No, do tego z „Dolce vita”.
ON: A ty myślisz, że jak powinien wyglądać duch Mastroianiego?
ONA: Bo ja wiem...
ON: Otóż to! Nie możesz tego wiedzieć. Nikt tego nie wie. Po śmierci człowiek się
zmienia.
ONA: To on... To pan teraz tak wygląda?
ON: Nie podobam ci się?
ONA: Owszem... (zaczyna kasłać) Z wrażenia zaschło mi w gardle. Napiłabym się
czegoś. Tak mi gorąco.
ON: Mnie też. Mam tu coś... (wyciąga butelkę)
ONA: Szampan?
ON: Napijesz się?
ONA: To nie gasi pragnienia.
ON: Nie lubisz szampana?
ONA: Wolałabym wodę.
ON: (rozdrażniony) Nie ma.
ONA: Może trochę zostało? Na dnie. Sprawdzimy?
ON: Mówiłem ci już, że tam są same śmieci.
ONA: Tylko zajrzę.
ON: Nie wierzysz mi?
ONA: Wierzę. Pomyślałam tylko..., że skoro pan jest świętym, to może gdybym
bardzo poprosiła..., mógłby pan sprawić, że tam, na dnie..., znajdzie się trochę
wody..., takiej czystej.
(Pauza - on zdaje się zrazu zakłopotany, ale szybko wpada na pomysł.)
ON: Może gdybyś poprosiła.
ONA: Proszę. Bardzo proszę.
ON: Trzeba jeszcze coś ofiarować.
ONA: Co pan ma na myśli, San Marcello?
ON: To, co kobieta ma najcenniejszego.
(Pauza - zrozumiałe zakłopotanie, a jednak... decyduje się.)
ONA: Czy chodzi o... tę rzecz?
ON: Nie nazywaj tego rzeczą.
ONA: Nie wiem, jak to będzie po włosku.
ON: „Niewinność”.
ONA: To znam. Ale ja już nie jestem... jak Maria.
ON: Ach tak.
ONA: Ale tylko raz.
ON: To nawet lepiej.
ONA: (z tą uroczą słowiańską powagą) Dobrze. Obiecuję, że za... za na prawdę
czystą wodę..., która na zawsze ugasi moje pragnienie... Czy po włosku też się
mówi na to „kochać się”?
ON: Tak, to dobre słowo.
ONA: (z ulgą) No, to załatwione.
ON: (z ulgą) No, to załatwione.
(Pauza - kłopotliwe milczenie.)
ONA: To mogę sprawdzić?
ON: Co?
ONA: No, ten cud.
ON: Cudów się nie sprawdza.
ONA: Ale teraz jeszcze bardziej chce mi się pić.
ON: Jak chcesz to zrobić? Nie mamy wiadra...
ONA: (podbiega do studni, otwiera pokrywę) Nie szkodzi. Napiję się prosto z tamtąd.
ON: Nie ma nawet sznura żeby się opuścić. Od dawna nikt nie używa...
ONA: Nie potrzeba. (wdrapuje się na murek) Teraz już niczego się nie boję.
ON: Złaź natychmiast!
ONA: Teraz sobie przypominam! (patrzy na niego) Tak, teraz widzę, San Marcello,
że jesteś podobny do Mastroianiego!
ON: Zejdź, proszę.
ONA: Wiesz, muszę ci podziękować. Jestem ci wdzięczna, że... Zawsze chciałam
zrobić z tobą miłość, San Marcello.
ON: Bardzo mi miło. Tylko zejdźże wreszcie. Pójdziemy do mnie, mam tu za rogiem
samochód...
ONA: Nie martw się, dotrzymam słowa. (Skacze.)
(Pauza - on początkowo wpada w panikę, zagląda do studni, biega w różne strony; w końcu trwożliwie rozgląda się wokół, po czym podbiega do studni, zatrzaskuje klapę i siada na niej w tej samej pozycji, co na początku, z głową ukrytą w dłoniach. Po chwili...)
ONA: (a właściwie jej głos, z dowolnego okna albo z dachu domu na placu, za
plecami i nad głowami widzów) Marcello!
ON: (podnosi głowę, patrzy w stronę, z której usłyszał głos)
ONA: (z innego punktu, z inną intonacją) Marcello!
ON: (zdezorientowany, patrzy za głosem)
ONA: (znowu z innego miejsca) Marcello! Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
ON: Gdzie jesteś?
ONA: (teraz głos dochodzi ze studni) Blisko.
ON: (przestraszony zeskakuje, podnosi pokrywę, zagląda, krzyczy do wnętrza)
Ty żyjesz?
ONA: (głos z innego miejsca, ale blisko) Przecież obiecałam, że wrócę. Mieliśmy się
kochać.
ON: Gdzie jesteś? Chcę cię zobaczyć.
ONA: Nie możesz. Jeszcze nie. Muszę na ciebie poczekać.
ON: Poczekać? Na mnie? (wreszcie do niego dochodzi... i to budzi lęk) Ależ ja jeszcze
nie chcę...
ONA: Właśnie. A ja zawsze chciałam. Z tobą, tylko z tobą. (Pauza - głos powraca do
pierwszego miejsca.) A z tym bankructwem, to nie prawda. Okłamali cię, za
bardzo wierzyłeś książkom.
ON: Przestań się ze mną bawić. Pokaż się.
ONA: (głos z drugiego miejsca) I chcę ci jeszcze powiedzieć, że woda... ma smak...
słodki.
(Pauza - on się uspokaja. Może to rezygnacja? Opada napięcie, siada oparty o studnię, śmieje się: swobodnie, szczerze.)
ON: Żartowałem, przepraszam.
ONA: (głos bliski, i tak już do końca) To moja wina. Wszystko biorę poważnie.
ON: Przepraszam. Głupio wyszło.
ONA: (milczenie)
ON: Wybacz... Czy mogę...
ONA: Tak.
ON: Przepraszam, wiem, że to głupie, ale... Chciałbym tylko zapytać...
ONA: Sam się przekonaj.
ON: Mam tam...? Ależ ja ci wierzę, wystarczy że...
ONA: Musisz sprawdzić.
ON: Tam? (pokazuje) Tak jak ty?
ONA: Inaczej nic z tego. (Pauza.) To by było tak, jakbyś w domu czytał
przewodnik... Byłeś kiedyś w Krakowie?
ON: Nie pamiętam.
ONA: Byłeś.
ON: Ale, co to ma wspólnego...
ONA: Powinieneś znowu pojechać.
ON: I wtedy się dowiem?
ONA: Przypomnisz sobie.
ON: Ale ja chciałbym tylko wiedzieć,...
ONA: Spróbuj.
ON: (po chwili wahania podchodzi do studni, zagląda) Tam? (Okrąża, i nagle wpada
na pomysł: bierze butelkę szampana, odkorkowuje, tak że trochę wylewa się na
ziemię, pije; potem wrzuca ją do studni, nasłuchuje; po dłuższej chwili słychać
brzęk rozbitego szkła.) Nie ma! (Odwraca się w stronę skąd dochodził jej głos,
krzyczy) Nie ma!! (i tym razem słychać echo, które bierze za odpowiedź, więc
potwierdza) Nie ma.
Znowu zagląda i znowu obchodzi w koło, potyka się o swoje buty. Podnosi je, wrzuca, nasłuchuje; słychać stuk. Zdejmuje smoking, wrzuca, nasłuchuje; zdejmuje spodnie, wrzuca; i tak dalej, aż zostaje nagi; na końcu wrzuca zegarek, słychać słaby dźwięk. Rozgląda się wokół; orientuje się, że nic mu nie zostało; zatrzaskuje pokrywę, siada na niej w tej samej pozycji, co na początku.
KONIEC