DO TRZECH RAZY SZTUKA,
Księgarnia Akademicka, Kraków 1999.
 

Artur Grabowski - poeta i eseista - przychodzi do teatru zaciekawiony samym fenomenem jego istnienia.

...w dramacie pociąga go przede wszystkim fenomen słowa-między-ludźmi, idącego w sukurs ich emocjonalnej samotności i fizycznej osobności. [...] Teatr w koncepcji Grabowskiego jest (powinien być) miejscem, w którym rozbrzmiewa słowo "podsłuchane", a nie skonstruowane.

Grabowski szanuje prawdę języka, jednak bardziej interesuje go sama dyspozycja człowieka do przeglądania się w "drugim". Mówienie skomponowane w dramat pozwala tę dyspozycję ujawnić, a za sprawą teatru urzeczywistnić.

Ale rola współczesnego dramatopisarza jest nieporównanie ważniejsza, bo to on wpisuje nasze mówienie (czyli życie) w mit, dzięki niemu więc ludzkie trwanie w czasie i przestrzeni znajduje swoje wytłumaczenie...

W ten sposób "mowa" o upadku zamienia się u Grabowskiego w "dramę" o odkupieniu, czyli w taka opowieść, która pozwala spotkać się ludziom, mówić do siebie i dzięki prowadzonemu dialogowi pokonywać egzystencjalną samotność.

Autor "Do trzech razy sztuka" idzie także pod prąd współczesnej dramaturgii, swoim głównym, choć nie nazwanym z imienia, adwersarzem czyniąc Witolda Gombrowicza.

Grabowski chciałby stanąć w tym samym miejscu, które Gombrowicz wyznaczył ludzkiemu dramatowi, właśnie na scenie (świata i teatru) między bohaterami i aktorami, by następnie, dla nich i dzięki nim, odnawiać moc zaprzeczonych wartości i relacji, a wraz z nimi - choćby na chwilę - odbudowywać w człowieku współczesnym umiejętność zawiązania prawdziwej wspólnoty.

"MONODRAM" jest dramatycznym studium skondensowanej egzystencji, przypominającym niektóre sztuki Becketta czy Różewicza, z czego Grabowski świetnie zdaje sobie sprawę.

... składa się z dwudziestu jeden odsłon dialogowych, w których On i Ona ciągle na nowo podejmują wysiłek porozumienia. Mówiąc, wchodzą w mityczną "mowę", co jeszcze bardziej ich "usztucznia", wywołują tragifarsowe poczucie odgrywanych ról.

Bohaterowie "Monodramu" nie są żywi, gdyż ich bycie w czasie zostało sztucznie skonstruowane. Zarazem jednak są żywi ponad ludzką miarę, ponieważ dane im jest doświadczać istnienia w jego kilku wymiarach jednocześnie.

Z uwagą obserwują poruszenia swoich emocji, są ich świadomi, choć ciągle im ulegają. Co więcej, przejście ze stanu uczuciowego znieruchomienia do emocjonalnego pobudzenia to w istocie jedno z najważniejszych zadań, z jakim mierzą się każdego ranka.

W "Monodramie" rozmawia konkretny mężczyzna z konkretną kobietą, ale także jakiś On i jakaś Ona, a także męskość z kobiecością, i jeszcze - rezygnacja z nadzieją, sceptycyzm z prawie nieuświadamianą wiarą, trwoga z miłością, przede wszystkim jednak - marzenie o wolności z marzeniem o sensie.

Ci starzejący się ludzie, flirtując, lub raniąc się do żywego, z nadzwyczajną wręcz zręcznością potrafią przenosić się na poziom wyższy niż psychologia uzależnionych od siebie małżonków.

Bohater Grabowskiego, symboliczny zabójca Boga i człowiek zbuntowany, podejmie więc próbę (po)rozumienia, ale głuchy na jakikolwiek kod transcendencji, stworzy tylko parodię dialogu, siebie samego obsadzając w roli ofiary i kata.

"MIEJSCE" przywoływać będzie styl dramatów Sławomira Mrożka, polemikę z autorem "Ślubu" kontynuując. Ale w zmienionej tonacji.

Dwaj mężczyźni, młodszy (W) jest typowym mędrkiem o zacięciu nauczyciela, starszy (M) odwrotnie, to prostaczek o dziecięcej wrażliwości uczniaka. Obaj pracują w teatrze jako techniczni.

... przedmiotem sztuki jest samo budowanie teatru, w istocie jednak pisze coś w rodzaju komicznej paraboli antropologicznej. Refleksja i czynności dwóch mężczyzn, którzy ustawiają na scenie rekwizyty do nieznanego przedstawienia, zyskuje znaczenie intensywność dramy o instalowaniu się człowieka w kosmosie.

Wszystko zaczyna się od drzwi ustawionych w pustce. Dla M to zwykły rekwizyt, dla W- artystyczna inspiracja, źródło pytań, zadanie do odrobienia. Drzwi stoją i niepokoją samym swoim istnieniem. Przede wszystkim jako granica dwóch światów, którą samemu się wyznaczyło, a potem strach ją przekroczyć. Ta metafizyczna trwoga pierwszego zetknięcia z tajemnicą "drugiej strony" to początek całej serii, scenicznych (dosłownie!) doświadczeńbohaterów...

Wraz z pojawieniem się Reżysera, antropologiczna parabola Grabowskiego ujawnia swoje moralitetowe podszycie, a dokładniej: zaczyna przypominać średniowieczną farsę religijną, której bohaterowie na własną rękę, poza Bożym planem, zaczynają reżyserować swoje życie.

"CZWARTA OSOBA" wyrasta z jeszcze innej tradycji dramatu europejskiego. Jest próbą połączenia Czechowowskiego realizmu ze stylem (i duchowością) takich dramatopisarzy, jak Eliot, Claudel, czy Thornton Wilder, ale w warunkach dramatu współczesnego, takiego więc, w którym się nie naśladuje, ale prowokuje (świadome swojej sceniczności) akty międzyludzkie.

Po raz pierwszy pisze za to dramat tak silnie osadzony w polskiej współczesności, z uwagą przyglądając się historii, która ją zdeterminowała.

Mówić będą trzy kobiety. [...] Wszystkie łączy rodzinna biografia (wspólny czas), posiadłość (wspólne miejsce), a zwłaszcza osoba nieobecnego, niedawno zmarłego Karola: syna, męża i ojca. [...] Karol umarł razem z ustrojem,a jego śmierć zbiegła się ironicznie z szansą na odbudowanie dawnego życia. Teraz przed tą szansą stają trzy opuszczone kobiety. [...] Należy raczej mówić o wspólnym zadaniu, jakie kobietom swego życia pozostawił Karol w swoim nigdy nie napisanym testamencie. [...] Sześć tygodni od śmierci Karola jego żona, matka i córka pakują resztki majątku, swoją ostatnią noc w Pałacu spędzając (dosłownie) na paczkach. Grabowski precyzyjnie zaznacza, że jest to noc z 14 na 15 kwietnia 1990 roku. Sprawdziłem w starym kalendarzu - to była Wielkanoc.

W dziedzicznej posiadłości Karola dostrzegamy przecież Polskę (a nawet samą polskość), z takim trudem ocaloną i tak szybko odkupioną przez rozmaitych, byłych "dyrektorów przetwórni", którzy teraz "mają jakieś akcje" i "zasiadają w radach", współtworząc postmodernistyczny jarmark Trzeciej Rzeczypospolitej.

Nieobecny Karol z początku dzieli i skłóca kobiety, ale potem, z każdą kolejną godzina tej natężonej rozmowy, tajemniczo zbliża je do siebie, tak jakby sama czynność rozpamiętywania ukochanej osoby zmarłego leczyła ich rany.

O wiele silniejsze napięcie semantyczne dostrzegam w "Czwartej osobie" na nieco innym poziomie, tam mianowicie, gdzie psychologiczny melodramat trzech opuszczonych kobiet ujawnia swoje drugie, misteryjne dno.

W finale "Czwartej osoby" Karol ukazuje się kobietom - każdej z osobna - niczym zmartwychwstały Jezus w Wieczerniku. Skojarzenie tych dwóch zdarzeń staje się możliwe dzięki pewnej prowokacji, jaką jest w dramacie Grabowskiego zderzenie "mówienia o nieobecnym" z "mową" Nowego Testamentu. Każda z kobiet wspomina Karola tak jak pozwalają jej na to pamięć i wyniesione z przeszłości emocje, co absolutnie nie przeszkadza ustaleniu wspólnego, właśnie ewangelicznego wizerunku zmarłego mężczyzny.

Zanim jednak dojdzie do spotkania z duchem, Grabowski przejmująco zaaranżuje sytuację wspólnego oczekiwania w zamknięciu, wypełnionego lękiem, poczuciem opuszczenia i tymczasowości, z której rodzi się w pewnym momencie świadomość wzmożonej, jakby nadprzyrodzonej współobecności nie trzech, ale czterech osób dramatu.

Sobotnia noc przy grobie - założycielski scenariusz polskiego teatru! - kończy się przecież porannym śniadaniem, którego nie ma, które kobiety tylko reżyserują, z braku stołu napinając w improwizowanej zabawie pozostawioną przez robotników folię. Udają, że jedzą, ale przecież jedzą naprawdę, ponieważ nie o pokarm tu chodzi, ale ich całkowicie spontaniczną, radosną, płynącą z głębi potrzebę świętowania.

W "Czwartej osobie" prawdziwy teatr usprawiedliwia teatralność relacji międzyludzkich, urzeczywistniając na scenie mit zmartwychwstania! [...] Właśnie po to wymyślono teatr, by nam taki cud pokazać.

Jacek Kopciński, Dialog 11/2003